Jeszcze przed wakacjami, w jakieś niedzielne popołudnie, razem z Kasią zabrałyśmy Igora na spacer - bez Egona, bo prosto ze spaceru Kasia szła na przystanek, wracaliśmy więc do domu sami.
Jednak gdy Kasia się z nami rozstała, pojawił się problem, bo Igor przechodził parę kroków, zatrzymywał się i oglądał w kierunku, w którym zniknęła.
- Igorku, chodź, Kasia pojechała autobusem, idziemy do domu - tłumaczyłam.
- Serio? - mówiła jego mina. - A może jednak wróci? Poczekajmy.
Sytuacja robiła się coraz bardziej zabawna, bo tworzymy dosyć malowniczy duet, a tkwiliśmy na ruchliwym chodniku, tuż przy drodze i zwracaliśmy na siebie uwagę. Zaczęli się za nami oglądać ludzie, jakaś pani zapytała, czy nam pomóc, tymczasem ja rozmawiałam z psem i wyjaśniałam mu, że Kasia na pewno i nieodwołalnie pojechała w siną dal.
Brakowało nam tylko kapelusza na datki ;)
Igor zrezygnował z oglądania się za Kasią dopiero, gdy zobaczył, że faktycznie idziemy do domu. A ja przy kolejnym spotkaniu wyjaśniłam Kasi, że następnym razem musi się odpowiednio pożegnać nie tylko ze mną, ale też z psem, żeby nie miał złudzeń ;)
